Ten wpis to coś w rodzaju kartki z pamiętnika - tą wycieczkę odbyłem w sierpniu 2017. Na pierwszy ogień miał iść Szatan - jeden z najpopularniejszych szczytów w słowackiej części Tatr Wysokich, będący kulminacyjnym punktem Grani Baszt - rok temu, oglądałem tą grań wracając z Hrubego Doliną Młynicką. Później, szperając po Internecie, dowiedziałem się, że przykuwająca wzrok, prawie pozioma rysa przecinająca masyw w okolicach Szatana to słynna ławka, przez które prowadzi najłatwiejsze wyjście na szczyt.
Trochę obawiałem się tego Szatana - nie dość, że jak nocą szedłem w górę Doliny Młynickiej z zamiarem wejścia na niego, to zdawał się być raczej ponury (na wierzchołku kłębiły się czarne chmury),to prawie dokładnie 2 lata wcześniej na ławce trawersującej zbocze masywu miał miejsce śmiertelny wypadek słowackiej turystki, Petry Macíkovej - tak, okazuje się, że nawet na tej prościutkiej, banalnej niemalże ścieżce także można napytać sobie biedy... o tym wypadku przypomina tablica pamiątkowa, którą mija się wychodząc na szczyt. Trzeba przyznać, że tablica ta studzi skutecznie ułańską fantazję i sprawia, że człowiek zaczyna dwa razy sprawdzać, gdzie stawia stopę. Gdy już pokonałem ławkę i żleb prowadzący w okolice wierzchołka, powitało mnie istnie piekielne czerwone niebo, które jednak później ustąpiło niebiańskiemu błękitowi ;)
Ja natomiast przez Pośrednią, Małą i Skrajną Basztę (piękna i niezbyt trudna graniowa trasa, dlaczego tu nie ma szlaku?!) zszedłem w końcu z powrotem do Doliny Młynickiej, aby po krótkim odpoczynku, udać się w kierunku Furkotu i Hrubego Wierchu.
Na Hrubym i Furkocie byłem rok wcześniej, więc tym razem spędziłem tam jedynie kilka chwil i poszedłem dalej.
Potem, korzystając ze szlaku przez Dolinę Furkotną, wstąpiłem do Chaty pod Soliskiem na obiad, a następnie popędziłem z powrotem, aby jeszcze tego samego dnia wieczorem wytachać się na Wielkie Solisko. Wejście jest bardzo proste, prowadzi wprost znad Wyżniego Wielkiego Stawu Furkotnego szerokim żlebem na grań, a następnie po skałach (wymagane jest trochę gimnastyki) na wierzchołek z kowadłem. Na szczycie byłem bardzo zaskoczony roztaczającą się stamtąd panoramą - jak dla mnie jest ona ładniejsza nawet niż widok z Szatana, szczególnie dzięki bardzo ładnie prezentującemu się stąd Krywaniowi. Z Szatana jest on w większości zasłonięty właśnie przez masyw Soliska, przez co nie wygląda tak potężnie.
Po zmroku wróciłem nad staw, gdzie już wcześniej upatrzyłem sobie duży, płaski głaz, na którym rozłożyłem biwak. Niestety nie miałem ze sobą karimaty, więc nie było mi ani zbyt wygodnie ani zbyt ciepło. Trzęsąc się z zimna i przewracając się z boku na bok jakoś doczekałem do dźwięku budzika, na sygnał którego spakowałem graty i przez Bystrą Ławkę przedostałem się nad Capi Staw w Dolinie Młynickiej, z okolic którego wiedzie ścieżka na Szczyrbski Szczyt - przez chwilę miotałem się w ciemnościach szukając obejścia stromego progu blokującego bezpośrednie wyjście żlebem, który miał mnie wyprowadzić na szczyt, ale w końcu udało mi się je znaleźć i już bez trudności, korzystając z wydeptanej ścieżki, wyszedłem na górę. Świt był... cóż... dość interesujący.
W planach miałem popołudniowe wyjście na Wysoką, ale prognozy pogody nie pozostawiały złudzeń - tego dnia po południu pogoda miała się gwałtownie załamać. Tymczasem jednak, skoro jak na razie było ładnie, uderzyłem nad Popradzki Staw, a następnie na Osterwę. Tu już widać było nadciągające chmury, ale udało mi się jeszcze wyjść na Tępą i zrobić stamtąd kilka zdjęć. Po czym, w strugach ulewnego deszczu, wykonując czasem komiczne pląsy, aby zachować równowagę (granitowe głazowisko pokrywające południowe stoki Tępej od razu zrobiły się śliskie jak lód) wróciłem do samochodu i pojechałem do domu.