No i jak właściwie zacząć bloga? Chyba wypadałoby się przedstawić, więc niech na początek będzie moje Top 14 z 2016 roku - subiektywne zestawienie moich "naj, naj". Od razu każdy się zorientuje, czy warto tu jeszcze kiedyś wrócić. Skoro ma to być właściwie fotoblog, to będą to najlepsze plenery, wycieczki, podróże, spacery jakie odbyłem w 2016. A czemu właściwie 14? No, a czemu nie? Czy musi być zawsze okrągłe top 10/20/100...? Poza tym ciężko byłoby mi coś z tego zestawienia wyrzucić, każde z tych zdjęć wydaje mi się warte pokazania. Szkoda byłoby z któregoś rezygnować, tylko dlatego, że ktoś-kiedyś-gdzieś zadecydował, że takie zestawienie powinno zawierać okrągłą liczbę.
Rok zaczął się całkiem obiecująco - Babia Góra okazała się tym razem bardzo łaskawa i pogoda była po prostu świetna. Cena za te zdjęcia nie okazała się wysoka - kosztowało mnie to jedynie filtr połówkowy, który wiatr wyrwał mi z ręki i porwał gdzieś w dół północnej ściany. Na szczęście w kieszeni miałem drugi i ten trzymałem już mocno ;) Na sam koniec, już po powrocie na dół, okazało się, że parking, na którym zostawiłem auto jest tak oblodzony, że nie da się ruszyć z miejsca (no, w każdym razie nie dało się w kierunku wyjazdu). Ostatecznie uratowało mnie podłożenie dywaników pod koła - podjeżdżając po pół metra, zatrzymując się i przekładając je do przodu udało mi się jakoś doturlać w końcu do wyjazdu :) Pełną galerię z tego wyjazdu można znaleźć tutaj: Zimowy świt na Babiej Górze.
O ile w okolicach mojego domu już w lutym śnieg był jedynie wspomnieniem, to w Gorcach drzewa się uginały pod jego ciężarem - okazało się to dla mnie miłą odmianą. Druga niespodzianka czekała mnie na miejscu, a był to tłum (!!!) fotografów cisnących się na szczycie wieży widokowej. Jakimś cudem udało mi się przycupnąć gdzieś z boku i zrobić parę zdjęć. Można by długo dyskutować o zniszczeniach jakie powstały na skutek budowy wież widokowych w Gorcach, ale trzeba przyznać, że widok z każdej z nich po prostu wymiata - gdyby nie wieża, na Lubań nie warto byłoby wchodzić - drzewa zarastające szczytową polanę prawie zupełnie już zasłoniły widok na Tatry.
To była pierwsza wycieczka w Tatry w 2016 - tym razem wybór padł na Gęsią Szyję, na którą szlak z Wierch Porońca jest krótki i przyjemny. To właściwie spacer, a nie wycieczka, a do tego po drodze malownicza Rusinowa Polana. I tym razem nie obyło się bez niespodzianki - pomimo bardzo wczesnej pory, po powrocie do auta okazało się, że czeka na mnie bezlitosny Pan Parkingowy, aby mnie skasować za całą dobę postoju, ech...
Oto co polecam każdemu (może nie co dzień, ale przynajmniej od czasu do czasu): wyjść wcześniej z pracy (albo przynajmniej skończyć o czasie, a nie siedzieć jak zwykle po godzinach),złapać aparat, filtry, statyw i pojechać gdzieś po południu na krótki spacerek i wieczorny plener. Coś takiego w środku tygodnia (w moim przypadku to była środa) smakuje zupełnie inaczej niż w weekend. No i nawet w tak popularnym miejscu jak Mogielica są wtedy pustki. Jeśli do tego dodamy prawdziwie fotograficzną pogodę (po południu przeszła gwałtowna burza, po której pokazało się słońce) to udany plener murowany. Nieważne, że później trzeba włóczyć się przez las po ciemku, a na drugi dzień trzeba wcześnie wstać - takich chwil naprawdę się nie zapomina.
O ile sama Gran Canaria nie jest moim zdaniem tak ładna jak inne hiszpańskie wyspy, to widok z jej najwyższego szczytu jest naprawdę piękny - szczególnie na zachód. Widać stąd chyba wszystkie najważniejsze miejsca na wyspie: Roque Nublo, Bentaygę, Altavistę, a panoramę na horyzoncie zamyka Teneryfa z Teide. No i właściwie na sam szczyt wjeżdża się samochodem, więc oglądanie tego widoku nie wymaga zbyt wiele wysiłku.
Więcej widoków z Gran Canarii tutaj.Lipiec to najwyższa pora, żeby w końcu ruszyć się w Tatry. Tym razem tak bardzo mnie ciągnęło w góry, że pojechałem pomimo fatalnych prognoz (miało lać przez cały weekend). I rzeczywiście, w sobotę prawie cały czas padał drobny deszcz, a widoki kończyły się 100 metrów powyżej Czarnego Stawu w Dolinie Gąsienicowej (do dziś zastanawiam się na co liczyłem idąc wieczorem na Kościelec, na szczycie widoczność była chyba nie większa niż 10 metrów). Za to jak w środku nocy zadzwonił budzik, pojawiła się iskierka nadziei - z okien Murowańca widać było miejscami gwiazdy połyskujące między chmurami. To mi wystarczyło, żeby się spakować i pójść na Granaty - jak się później okazało, nie szedłem na próżno. Chmur o świcie było może troszkę za dużo, ale z każdą chwilą pogoda była lepsza, aż w końcu, z okolic Buczynowych Turni, udało się zobaczyć upragnione widoki.
Czasem fajnie wybrać się dla odmiany na jakąś krótszą, "luzacką" wycieczkę niż znów zasuwać kilka godzin po górach. Do tego Góra Zborów nadaje się wyśmienicie - podejście do skałek szczytowych od najbliższego parkingu zajmuje (spacerkiem) 10 minut, a widoki są przednie. Znów mi się poszczęściło - gdy przybyłem na miejsce, nad okolicą przesuwała się gwałtowna burza i trwała ulewa. Słońce pokazało się dopiero około 30 minut przed zachodem, ale za to światło było idealne. No i jeszcze ta tęcza...
Życie zawodowe dość niespodziewanie rzuciło mnie w okolice Atlanty, w USA. Okazało się, że tam też są góry (południowe krańce Appalachów) i to całkiem interesujące, pomimo, że są głównie pokryte lasami. Jest tu dość sporo rzecznych przełomów, kaskad, wodospadów i punktów widokowych. O ile najwyższy szczyt stanu, Brasstown Bald, został "ozdobiony" w okolicy szczytu gigantycznym parkingiem, a na samym wierzchołku potężną betonową wieżą widokowa, to pozostała część gór nadal jest całkiem dzika. Minnehaha Falls to jeden z mniej znanych wodospadów, ale dla mnie zdecydowanie najładniejszy.
Yonah Mountain nie należy do najwyższych szczytów pasma, a jego wierzchołek jest całkowicie zalesiony. Po zachodniej stronie jednak znajduje się skalna ściana, której wierzchołek jest znakomitym (i bardzo popularnym) punktem widokowym.
Trudno w to uwierzyć, ale to była moja pierwsza w życiu wizyta w słowackiej części Tatr Wysokich. Wyszedłem ze Zdziaru i przez Szeroką Przełęcz Bielską, a później Zielony Staw Kieżmarski dotarłem na Jagnięcy. Trasa jest długa i męcząca (pierwsze podejście na Szeroką Przełęcz jest właściwie pozbawione widoków i przez to dłuży się niemiłosiernie),ale za to przez całą dalszą część trasy towarzyszy nam piękna panorama największych tatrzańskich olbrzymów z Lodowym, Durnym, Kieżmarskimi i Łomnicą na czele.
Na samym Jagnięcym moja silna wola znów została wystawiona na ciężką próbę - im bliżej szczytu tym pogoda była gorsza, a chmur więcej. W pewnym momencie zdecydowałem się nawet nie czekać na zachód słońca i zacząłem już schodzić, kiedy nagle wszystko zaczęło się rozwiewać. Wróciłem więc biegiem na wierzchołek, gdzie mogłem podziwiać - w towarzystwie kilku artystycznie nastawionych kozic - wspaniały zachód, po którym jak zwykle po ciemku wróciłem do schroniska.
Za pierwszym razem wszystko smakuje najlepiej. Nie inaczej było tym razem: Hruby Wierch to był mój pierwszy "pozaszlak" w Tatrach Wysokich i chyba dlatego tą wycieczkę wspominam z pewnym sentymentem. No, a do tego widoki z wierzchołka wymiatają i są o wiele lepsze niż z pobliskiego Furkotu: Szatan, Solisko, Krywań, Mięguszowieckie Szczyty, Wysoka, Rysy, Gerlach...
Znowu środek tygodnia, ale tym razem zamiast Beskidów, Jura i popołudnie na szczycie Racucha. Skąd ta nazwa? chmmm... skała rzeczywiście przypomina trochę postawionego na sztorc ogromnego racucha obsypanego ziemią z jednej strony, żeby się nie przewrócił :) Właściwie to tamtego dnia miałem jechać na zamek w Ogrodzieńcu, ale korki były tak wielkie, że bym nie zdążył, więc wybrałem cel alternatywny. Racuch to niezbyt znana (no chyba, że ktoś się wspina) skała w południowej części Jury z całkiem ładnym widokiem i konkretną lufą po zachodniej stronie. W sam raz na leniwe wrześniowe popołudnie.
Październik w Tatrach Wysokich... klasyka. Rdzawe trawy, żółte i czerwone liście, a do tego chmury widowiskowo przelewające się przez szczyty. Dokładnie tak było podczas wycieczki na Koprowy Wierch. Za to na samym wierzchołku, jak na złość, chmury zasłoniły dokładnie wszystko. No cóż, bywa i tak, przynajmniej mam po co tam wrócić.
Krótki październikowo-listopadowy urlop spędziłem w Sasko-Czeskiej Szwajcarii, co było oczywiście pretekstem do wczesnego wstawania i fotografowania tamtejszych piaskowców o fantastycznych kształtach. O dziwo, najlepsze zdjęcia udało mi się zrobić nie na Bastei czy też Pravčickiej Bramie, ale na dwóch górach stołowych: Gohrisch i Lillienstein. O ile druga z nich jest dość znana i często odwiedzana przez turystów i fotografów, to pierwsza pozostaje w cieniu tych bardziej znanych, a niesłusznie: porozcinane głębokimi szczelinami skały szczytowe są jedne z najładniejszych w regionie i są doskonałym punktem widokowym.
Listopad zwykle oznacza kiepską pogodę, więc trzeba łapać każdą okazję do zdjęć: dzień, kiedy wybrałem się na Jasień był jednym z niewielu pogodnych w listopadzie. Początkowo, jak wyszedłem na górę to byłem trochę zawiedziony widokiem (liczyłem na pełniejszą panoramę Tatr z Polany Skalne) ale później, jak przeglądałem zdjęcia, to stwierdziłem, że jednak nie są one takie złe. Swoją drogą, będąc na Polanie Skalne warto również podejść na Polanę Łąki znajdującą się na zachodnim zboczu Jasienia, skąd otwiera się ładny widok na Babią Górę.